Zima wasza, wiosna nasza

ROZDZIAŁ IX: POLSKA PO KOMUNIZMIE

Rok pierwszy

Na 24 członków gabinetu Mazowieckiego połowę stanowiły osoby związane z „Solidarnością”, ale dwa kluczowe politycznie stanowiska objęli komuniści: ministrem spraw wewnętrznych pozostał Kiszczak (który dodatkowo objął stanowisko wicepremiera), a ministrem obrony narodowej gen. Siwicki. Obaj byli formalnie członkami Biura Politycznego KC PZPR i najbliższymi współpracownikami - a nawet podwładnymi - gen. Jaruzelskiego. W ten sposób prezydent miał w ręku „resorty siłowe” oraz oparcie w PZPR, znacznej części pracowników aparatu państwowego i administracji gospodarczej. Istniała więc możliwość, iż ukształtują się konkurujące ze sobą ośrodki władzy - rząd i prezydent - między którymi może dochodzić do ostrych konfliktów, a nawet do próby przywrócenia dominującej roli partii komunistycznej.

Możliwość taka - prawdopodobnie niewielka - została przekreślona przez „efekt domina”, który został wywołany zarówno sowiecką pieriestroiką, jak i przede wszystkim zmianami zachodzącymi w Polsce. Już w 1988 w krajach Europy Środkowo-Wschodniej pojawiły się oznaki ożywienia społecznego, które nasilały się stopniowo w 1989 r. Do demonstracji antyreżimowych doszło w styczniu w Czechosłowacji, a w maju w NRD i Bułgarii. We wrześniu, gdy zaczynał urzędowanie rząd Mazowieckiego, ruszyła lawina zmian. Na Węgrzech komuniści i opozycja zawarli porozumienie przewidujące przekształcenie kraju w „praworządne państwo demokratyczne opierające się na systemie wielopartyjnym” oraz otworzono granice z Austrią. Zapoczątkowało to masowy exodus Niemców z NRD, gdzie 7 października rozpoczęły się wielodniowe demonstracje, które wymusiły rezygnację Ericha Honeckera ze wszystkich zajmowanych funkcji, 9 listopada zaś władze zdecydowały się na otwarcie granicy z RFN, co błyskawicznie spowodowało rozbicie Muru rękami tysięcy berlińczyków i rozpoczęcie rozmów z opozycją. W początku listopada ogłosiły swoje istnienie opozycyjne partie i grupy w Bułgarii (w tym wzorowany na „Solidarności” związek zawodowy „Podkrepa”), a 10 listopada doszło w Sofii do przesilenia wewnątrz partii komunistycznej i z jej kierownictwa został usunięty Todor Żiwkow. 17 listopada zaczęły się masowe demonstracje w Pradze. Dwa dni później powstał tam opozycyjny ruch Forum Obywatelskie z Václavem Havlem na czele, który rozpoczął rozmowy z odnowionymi władzami partii komunistycznej. W ich wyniku 9 grudnia powstał rząd koalicyjny. W połowie września opozycyjne ugrupowanie powstało nawet w rządzonej żelazną ręką Rumunii, gdzie 16 grudnia wybuchły zamieszki, a tydzień później powstał Front Ocalenia Narodowego - wzywający do obalenia dyktatury Ceauçescu - który po kilkudniowych starciach ulicznych (oraz rozstrzelaniu dyktatora i jego żony) przejął władzę.

Aczkolwiek był to dopiero początek zmian, a stopień odchodzenia od komunizmu w różnych krajach odmienny, oczywiste było, iż system jako taki wszedł w stadium agonii, kierowany zaś przez ZSRR blok polityczno-wojskowy musi ulec dezintegracji. W rezultacie, Polska nie stała się, jak można się było spodziewać, izolowaną wyspą, ale fragmentem zasadniczych zmian, które objęły także Związek Sowiecki. I rzeczywiście, w drugiej połowie 1991 r. niedawne „imperium zła” uległo rozpadowi. Istotnymi cechami całego tego procesu były nie tylko jego zasięg i tempo zmian, ale także fakt, iż przebiegał on w sposób de facto bezkrwawy. Starcia w Rumunii, w Gruzji czy w Wilnie były właściwie jedynymi epizodami użycia siły dla powstrzymania upadku systemu. Przykład Polski, w której mimo świeżych doświadczeń stanu wojennego, przeciwnicy - a nawet, jak często po obu stronach pisano, wrogowie - doszli do porozumienia, został powszechnie przyjęty. Dzięki temu, wbrew obawom większości analityków i polityków, obeszło się bez przemocy na większą skalę. Jedynie w niektórych częściach Związku Sowieckiego (Północny Kaukaz i Zakaukazie, niektóre regiony Azji Środkowej) oraz w dezintegrującej się Jugosławii wybuchły krwawe konflikty etniczne lub na tle walki o niepodległość. W zasadzie przybrały one ostry charakter już po upadku komunizmu i nie były bezpośrednim powodem samego rozpadu systemu.

W tak zmieniającym się otoczeniu prezydent i PZPR stracili szansę na zahamowanie procesu transformacji, a nawet wpływania na jej przebieg i kształt. Najwyraźniej było to widoczne w wypadku przekształceń w sferze gospodarki: 28 grudnia Sejm, w którym najwięcej posłów miała partia komunistyczna, przyjął pakiet 10 ustaw przygotowanych przez ministra finansów Leszka Balcerowicza, które miały na celu uzdrowienie finansów państwa, zapewnienie stabilizacji na poziomie makroekonomicznym oraz wprowadzenia mechanizmów wolnego rynku. Zabrakło wprawdzie takich postanowień legislacyjnych, jak reprywatyzacja, niemniej jednak pejzaż gospodarki polskiej uległ zmianie w zakresie jakiego jeszcze pół roku wcześniej żadna siła polityczna nie planowała.

Cała ta operacja, która została nazwana „terapią szokową”, była pilnie potrzebna choćby dlatego, że inflacja sięgała kilkuset procent w skali rocznej i groziło nam całkowite załamanie gospodarki. Niemniej jednak reformy okazały się bardzo kosztowne pod względem społecznym, gdyż przestawienie gospodarki na nowe zasady spowodowało, że w pierwszym roku produkt krajowy brutto spadł o 8%, płace realne o prawie 25%, a bezrobocie - zjawisko nieznane w Polsce od dziesięcioleci - objęło ponad 6% osób zawodowo czynnych. Wywoływało to niepokoje społeczne, zarówno wśród robotników, jak i na wsi, a liczba strajków, niejednokrotnie połączonych z manifestacjami, znacznie wzrosła. Oczywiste było, iż tak gwałtowną i głęboką zmianę mógł dokonać rząd mający bardzo silne zaplecze społeczne, które wówczas dawała tylko „Solidarność”, oraz że zmianom musiała towarzyszyć powszechna świadomość, że Polska staje się państwem suwerennym i wkracza na drogę demokracji.

W odróżnieniu od gospodarki zmiany w sferze politycznej odbywały się bardziej ewolucyjnie. Następnego dnia po uchwaleniu „programu Balcerowicza” Sejm znowelizował konstytucję, m.in. przywracając tradycyjną nazwę państwa (Rzeczpospolita Polska), usuwając z niej artykuł mówiący o „kierowniczej roli” partii komunistycznej i deklarując, iż Polska staje się „demokratycznym państwem prawa [które] urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej”. Mino to układ sił w rządzie pozostał bez zmiany nawet po 27 stycznia 1990 r., kiedy doszło do samorozwiązania się PZPR. W jej miejsce powstała Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej (SdRP). Polscy komuniści zastosowali więc ten sam chwyt, którego kilka miesięcy wcześniej użyli ich towarzysze węgierscy, zmieniając nazwę partii i kierownictwo. Na czele nowej partii stanęli dość młodzi, ale doświadczeni już „aparatczycy” z PZPR, (...)

Niektórzy działacze „Solidarności”, a także Lech Wałęsa, uważali, iż skoro zniknęła PZPR, główny partner Okrągłego Stołu, przestały obowiązywać przyjęte ustalenia i nadszedł moment przeprowadzenia zasadniczych zmian na najwyższych stanowiskach państwowych, włącznie z urzędem prezydenta. Tymczasem rząd Mazowieckiego, wspierany przez czołowych działaczy opozycji: Adama Michnika, Jacka Kuronia czy Bronisława Gieremka, kontynuował strategię powolnych zmian, uzasadniając to obawą przed tworzeniem nowych pól konfliktu wobec niepewnej sytuacji społecznej oraz problemów międzynarodowych, które wynikały z toczacego sie procesu zjednoczenia Niemiec. Toteż działania demontujące system realnego socjalizmu były konsekwentne, ale bardzo stopniowe: 8 listopada 1989 r. rozwiązano Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego, dwa tygodnie później rozformowano Ochotnicze Oddziały Milicji Obywatelskiej, Sejm zarządził przejęcie przez państwo majątku rozwiązanej PZPR oraz likwidację podległego jej potężnego koncernu prasowego, ale np. SB zlikwidowano dopiero na mocy ustaw z 6 kwietnia, cenzurę zaś zniesiono oficjalnie 12 kwietnia 1990 r. Bardzo ostrożne były też zmiany w newralgicznych resortach: w marcu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych został powołany senator z „Solidarności” Krzysztof Kozłowski, w kwietniu mianowano dwóch wiceministrów obrony narodowej wywodzących się z „Solidarności”, a 6 lipca zostali odwołani ze stanowisk „prezydenccy ministrowie”, Kiszczak i Siwicki. W ten sposób gen. Jaruzelski został pozbawiony możliwości bezpośredniego oddziaływania na rząd i stawał się figurantem, choć zdołał rozbudować Kancelarię Prezydenta, która była „przechowalnią” dla grupy postkomunistycznych polityków.

Ostrożność cechowała też politykę zagraniczną rządu Mazowieckiego. W ciągu pierwszych tygodni wizyty w Polsce złożyli kanclerz RFN Helmut Kohl i minister spraw zagranicznych ZSRR Eduard Szewardnadze, ale także - co było zaskakujące - szef KGB Władimir Kriuczkow. O chęci utrzymywania dobrych stosunków ze Związkiem Sowieckim świadczyło wysłanie do Moskwy jako ambasadora Stanisława Cioska, jednego z totumfackich gen. Jaruzelskiego. Ponieważ tzw. plan Kohla, o zasadach i warunkach zjednoczenia Niemiec, pomijał sprawę uznania zachodniej granicy Polski, Mazowiecki czuł się zmuszony stwierdzić, iż do czasu rozwiązania problemu niemieckiego wojska radzieckie powinny pozostać w Polsce. Nie znaczy to, że polska dyplomacja była pasywna. Na przykład w czasie wizyty w ZSRR, w październiku 1989 r., minister Skubiszewski spotkał się nie tylko z przywódcami w Moskwie, ale odwiedził graniczące z Polską republiki Ukrainę i Białoruś, antycypując w ten sposób dezintegrację ZSRR. Rozpoczęto też współpracę z południowymi sąsiadami i 9 kwietnia 1990 r. odbyło się spotkanie przywódców Polski, Czechosłowacji i Węgier, inicjujące powstanie tzw. Trójkąta Wyszehradzkiego. Premier podjął też rychło strategiczną sprawę uczestnictwa Polski w strukturach europejskich, składając odpowiednie memoranda w Radzie Europy (styczeń 1990) i EWG (kwiecień 1990).

Zarówno z uwagi na konsekwencje „terapii szokowej”, jak i ostrożność w likwidacji instytucji państwa komunistycznego, rząd Mazowieckiego tracił stopniowo poparcie nie tylko w społeczeństwie, ale przede wszystkim w swojej pierwotnej bazie politycznej. Lech Wałęsa uważał bowiem, iż wobec komunistów należy prowadzić politykę zdecydowaną. Miał też - co było dosyć oczywiste z uwagi na jego pozycję w kraju i za granicą - ambicje objęcia urzędu prezydenta. Działacze z jego otoczenia byli zniecierpliwieni kunktatorstwem Mazowieckiego i uważali, że konieczne jest uformowanie partii politycznych, które zastąpiłyby amorficzny Komitet Obywatelski. Tym bardziej że jesienią 1989 r. po antykomunistycznej stronie sceny działała tylko Konfederacja Polski Niepodległej, która nie miała reprezentacji parlamentarnej, oraz nowo założone Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe (ZChN). Wiosną 1990 r. Jarosław i Lech Kaczyńscy, najbardziej energiczni politycy z otoczenia Wałęsy, rzucili hasło przyspieszenia zmian, dekomunizacji oraz wyboru Wałęsy na urząd prezydenta. 12 maja powołali do życia partię pn. Porozumienie Centrum (PC), a kilka tygodni później Wałęsa odsunął z kierownictwa Komitetu Obywatelskiego działaczy opowiadających się za polityką Mazowieckiego i utrzymywaniem organizacyjnej jedności. Próbował także ograniczyć wpływy redagowanej przez Michnika „Gazety Wyborczej”, która popierała Mazowieckiego i sprzeciwiała się radykalnej dekomunizacji. Wałęsa odebrał pismu prawo posługiwania się znaczkiem „Solidarności”, ale odwołanie Michnika było prawnie niemożliwe i „Gazeta Wyborcza” wyszła z tej opresji obronną ręką: nie straciła czytelników i zyskała opinię pisma niezależnego, choć równocześnie stała się zapleczem partii tworzonej przez centrowo-lewicowe środowiska (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna - ROAD), która powstała 16 lipca 1990 r.

W ten sposób rozpadła się formacja, którą nazywano „obozem posierpniowym”. Podział jej był w istocie naturalny, gdyż tylko istnienie przeciwnika tak potężnego, jak system komunistyczny, powodowało, iż wspólnie działały nawet bardzo odległe od siebie nurty ideowe. Zaskoczeniem była jednak gwałtowność polemik, które brutalizowały życie publiczne i pogłębiały przepaść między adwersarzami, co nie mogło nie wpływać na współpracę w parlamencie lub rządzie oraz psuło obraz dawnej opozycji w oczach społeczeństwa. Wałęsa polemiki te nazwał „wojną na górze”, która miała - jak sądził - ochronić przed „wojną na dole”, przez co rozumiał wybuch niezadowolenia społecznego skierowanego przeciwko transformacji jako takiej. Na dłuższą metę „wojna na górze” upowszechniała negatywny obraz elit politycznych oraz podważała powagę parlamentu i rządu, niezależnie od tego, że poszczególne zarzuty czy oskarżenia, jakie w niej podnoszono, mogły być zasadne. Duża część społeczeństwa znajdowała się w stanie frustracji z powodu utraty poczucia bezpieczeństwa socjalnego i nawet bez wysłuchiwania gwałtownych diatryb i oskarżeń, którymi się obrzucano, istniał w Polsce podatny grunt dla populistycznych haseł i szukania kozłów ofiarnych, co nie sprzyjało budowie państwa prawa.

Lekceważeni postkomuniści znajdowali się w głębokiej defensywie, a fakt, że byli bezwględnie atakowani, powodował, iż stworzyli partię opartą na bezwzględnej lojalności. Jaruzelski nie mógł jednak oprzeć się na tak niewielkiej sile i we wrześniu 1990 r., miesiąc po tym, gdy Wałęsa zażądał jego ustąpienia, zgodził się na skrócenie kadencji. Parlament znowelizował odpowiednio konstytucję i uchwalił ustawę, na mocy której nowego prezydenta miano wybierać w wyborach powszechnych i bezpośrednich. Nie oznaczało to jednak wprowadzenia systemu prezydenckiego, gdyż na czele rządu miał stać premier odpowiedzialny, wraz ze swymi ministrami, przed parlamentem.

I tura wyborów prezydenckich odbyła się 25 listopada i ku powszechnemu zaskoczeniu Wałęsa nie tylko nie uzyskał liczby głosów umożliwiających mu zwycięstwo (osiągnął 39,9%), ale za jego głównym konkurentem, premierem Mazowieckim, opowiedziało się mniej osób (18,1%) niż za wcześniej nikomu nieznanym Stanisławem Tymińskim (23,1%), który posługiwał się prymitywną demagogią i atakował cały postsolidarnościowy establishment. Dość niska frekwencja (ok. 60% uprawnionych) i sukces Tymińskiego świadczyły o głębokiej frustracji społecznej i rozpowszechnionym poczuciu obojętności wobec przemian zainicjowanych w 1989 r. Innym faktem wartym uwagi był wynik uzyskany przez Włodzimierza Cimoszewicza, kandydata SdRP, który wprawdzie zebrał tylko 9,2% głosów, ale oznaczało to, iż głosowało na niego ok. 1,5 mln osób, a więc niewiele mniej niż było członków PZPR w chwili jej rozwiązania.

Prezydent Wałęsa złożył przysięgę prezydencką 22 grudnia, a urzędujący na emigracji jako kontynuator tradycji II RP prezydent Ryszard Kaczorowski przekazał mu przedwojenne insygnia prezydenckie. Ani na zaprzysiężenie, ani na uroczystość przekazania insygniów nie zaproszono gen. Jaruzelskiego, co było gestem zgodnym ze strategią dekomunizacji i radykalnego zrywania z anciene régime. Aczkolwiek istniał jeszcze parlament wybrany na podstawie umowy zawartej przy Okrągłym Stole, odejście gen. Jaruzelskiego zamykało wstępny okres transformacji - nie było już potrzeby istnienia gwaranta pokojowego wchodzenia w zmianę ustrojową.

Solidarność 1980-2005
Copyright © 1997-2024 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88