Fragment książki Konstytucja wolności

Friedrich August von Hayek

System pieniężny

Doświadczenie ostatnich pięćdziesięciu lat było dla większości ludzi lekcją znaczenia stabilnego systemu pieniężnego. W porównaniu z poprzednim stuleciem okres ten charakteryzowały wielkie zaburzenia. Rządy aktywnie włączyły się w kontrolowanie pieniądza i była to tyleż przyczyna, co skutek jego niestabilności. Dlatego też jest naturalne, że niektórzy ludzie uważają, iż byłoby lepiej, żeby pozbawić rządy ich wpływu na politykę pieniężną. Zadaje się czasem pytanie, dlaczego nie mielibyśmy oprzeć się na żywiołowych siłach rynku jako zadowalającego miejsca wymiany, tak jak to czynimy w większości innych przypadków?

Ważne jest, żeby od razu na wstępie wyjaśnić, że jest to dziś nie tylko niewykonalne, ale także niepożądane, nawet jeśli byłoby możliwe. Być może, gdyby rządy dotychczas nigdy nie ingerowały w tę sferę, mógłby wyewoluować rodzaj systemu pieniężnego nie wymagający bezpośredniej kontroli; w szczególności gdyby nie używano powszechnie instrumentów kredytu jako pieniądza albo substytutów pieniądza, niewykluczone, że moglibyśmy polegać na jakiegoś rodzaju mechanizmie samoregulacji. Ta droga jest jednak obecnie przed nami zamknięta. Nie znamy żadnych alternatyw dla instytucji kredytowych, na których organizacja współczesnej działalności gospodarczej w znacznej mierze się opiera. Ponadto przemiany historyczne stworzyły warunki, w których istnienie tych instytucji wymusza pewien stopień bezpośredniej kontroli pieniądza i systemów kredytowych. Także inne okoliczności, których nie jesteśmy w stanie zmienić za pomocą zwykłej zmiany naszych instytucji monetarnych, przesądzają, że w chwili obecnej tę kontrolę muszą w znacznym stopniu sprawować rządy.

Trzy podstawowe przyczyny obecnego stanu rzeczy mają różny stopień ogólności i ważności. Pierwsza odnosi się do wszystkich pieniędzy w każdym czasie i tłumaczy, dlaczego zmiany we względnej podaży pieniądza są o wiele bardziej zaburzające niż zmiany innych warunków wpływających na ceny i produkcję. Druga odnosi się do wszystkich systemów pieniężnych, w których podaż pieniądza jest ściśle związana z kredytem – a na tym opiera się całe współczesne życie gospodarcze. Trzecia odnosi się do obecnej wielkości wydatków rządowych, a więc do okoliczności, którą możemy starać się ostatecznie zmieniać, ale musimy na razie ją zaakceptować we wszelkich decyzjach dotyczących polityki pieniężnej.

Pierwszy z tych faktów sprawia, że pieniądz jest w skądinąd samoregulującym się mechanizmie rynku rodzajem obluzowanego złącza, które może tak dalece kłócić się z tym mechanizmem dostosowawczym, że deformuje kierunki produkcji, jeśli się temu w porę nie przeciwdziała. Jest tak dlatego, że pieniądz, w odróżnieniu od zwykłych towarów, nie jest zużywany, lecz służy w obrocie. W konsekwencji skutki zmiany w podaży (lub w popycie na niego) nie prowadzą bezpośrednio do nowej równowagi. Zmiany pieniężne są w szczególnym sensie „samo-zwrotne”. Jeśli na przykład jakiś dodatkowy pieniądz zostaje na początku wydany na pewien towar czy usługę, to tworzy nie tylko nowy popyt, który jest z natury chwilowy i przemijający, lecz także wywołuje serię nowych skutków, która doprowadza do odwrócenia skutków początkowego wzrostu popytu. Ten, kto pierwszy otrzymuje pieniądze, wydaje je następnie na inne rzeczy. Jak zmarszczki na wodzie, gdy wrzuci się do niej kamyk, wzrost popytu rozszerzy się w całej gospodarce, w każdym jej miejscu zmieniając na pewien czas względne ceny, dopóki wzrasta dopływ pieniądza, ale gdy się on skończy, trend ulega odwróceniu. To samo się dzieje, gdy jakaś część zasobu pieniądza zostaje zlikwidowana lub gdy ludzie zaczynają zatrzymywać mniejszą lub większą niż normalnie gotówkę w stosunku do ich wpływów i wydatków. Każda taka zmiana wywołuje serię zmian w popycie, która nie odpowiada zmianie w podstawowych realnych czynnikach i dlatego spowoduje zmiany cen i produkcji, które zaburzą równowagę między popytem i podażą.

Jeśli więc zmiany w podaży pieniądza są szczególnie zaburzające, podaż pieniądza w takiej postaci, jak ją znamy, jest także szczególnie podatna na szkodliwą zmianę. Istotne jest, żeby tempo, w jakim pieniądze są wydawane, nie podlegało nadmiernym fluktuacjom. Oznacza to, że gdy w którejś chwili ludzie zmieniają zdanie co do tego, jak wiele gotówki mają zamiar przechować w proporcji do zarobków (czyli jak mówią ekonomiści, pojawia się potrzeba mniejszej lub większej płynności), trzeba odpowiednio zmienić również ilość pieniądza. Niezależnie od tego, jak zdefiniujemy „gotówkę”, skłonność ludzi do przechowywania części własnych zasobów w tej formie podlega znacznej fluktuacji zarówno w krótkich, jak w długich okresach, a duży wpływ mogą na to wywrzeć rozmaite żywiołowo pojawiające się rozwiązania (takie jak karty kredytowe czy czeki podróżne). Żadna forma automatycznej regulacji nie jest w stanie spowodować pożądanych korekt, nim takie zmiany w popycie pieniężnym lub w podaży substytutów pieniądza zdążą wywrzeć silny i szkodliwy wpływ na ceny i zatrudnienie.

Co gorsza, we wszystkich współczesnych systemach pieniężnych podaż pieniądza nie tylko nie dostosowuje się do takich zmian w popycie, ale wręcz przeciwnie. Gdy głód pieniądza zaczyna służyć jako sam pieniądz – a trudno dostrzec, jak temu zapobiec – podaż takich substytutów pieniądza zaczyna być „przewrotnie elastyczna”. Jest to wynik prostego faktu, że te same względy, które skłaniają ludzi do zatrzymywania większej gotówki, skłonią tych, którzy zaspokajają popyt na pieniądz przez pożyczki, do redukcji takich pożyczek, i vice versa. Znany fakt, że gdy każdy chce większej płynności, banki także tego chcą i dlatego dostarczają mniej kredytu, jest tylko przypadkiem generalnej tendencji ukrytej we wszystkich formach kredytu.

Tym spontanicznym fluktuacjom w podaży pieniądza można zapobiec, tylko jeśli ma się władzę świadomego odwrócenia kierunku podaży pewnego powszechnie akceptowanego środka wymiany. Jest to funkcja, którą powszechnie uznano za konieczne powierzyć jednej narodowej instytucji, w przeszłości centralnym bankom. Nawet kraje takie jak Stany Zjednoczone, które długo opierały się stworzeniu takiej instytucji, dostrzegły w końcu, że jeśli ma się uniknąć powracających fal paniki, system, gdzie szeroko korzysta się z bankowego kredytu, musi opierać się na centralnej agendzie, która zawsze jest zdolna do dostarczania gotówki, i która za sprawą tej kontroli podaży gotówki może wpływać na całkowitą podaż kredytu. Istnieją mocne i aktualne powody, aby te instytucje były niezależne od rządu i jego polityki finansowej tak dalece, jak to możliwe. W tym miejscu jednak docieramy do trzeciego punktu, o którym mówiliśmy – historycznego wytworu, który, choć nie jest nieodwracalny, musimy zaakceptować na najbliższą przyszłość. Polityka pieniężna niezależna od polityki finansowej jest możliwa dopóty, dopóki wydatki rządu stanowią względnie niewielką część wszystkich płatności państwa, a dług państwowy (zwłaszcza krótkoterminowy) stanowi niewielką część wszystkich instrumentów kredytowych. Dzisiaj już te warunki nie występują. W konsekwencji efektywną politykę pieniężną można prowadzić jedynie w powiązaniu z polityką finansową rządu. Koordynacja w tym kontekście nieuchronnie oznacza jednak, że jeśli nawet istnieją nadal nominalnie niezależne instytucje monetarne, muszą one faktycznie dostosowywać swoją politykę do polityki rządu. Ta ostatnia więc z konieczności staje się, czy tego chcemy, czy nie, czynnikiem decydującym.

Ta skuteczniejsza kontrola rządu nad warunkami pieniężnymi, którą wydawałoby się można w ten sposób osiągnąć, jest przez niektórych ludzi chętnie popierana. Czy rzeczywiście uzyskaliśmy lepszy punkt wyjścia do prowadzenia pożądanej polityki pieniężnej, zastanowimy się później. W tej chwili istotne jest dla nas to, że dopóki wydatki państwa stanowią dużą część dochodu narodowego, jak to się wszędzie dzieje, musimy zaakceptować fakt, że rząd będzie z konieczności dominował w polityce pieniężnej i jedynym sposobem zmiany tego stanu rzeczy byłoby znaczne zredukowanie wydatków rządowych.

W sytuacji gdy rząd kontroluje politykę pieniężną, głównym niebezpieczeństwem na tym polu staje się inflacja. Rządy wszędzie i zawsze były główną przyczyną spadku wartości waluty. Chociaż zdarzały się w historii długotrwałe spadki wartości pieniądza metalowego, największe inflacje szalejące w przeszłości były rezultatem albo zmniejszania przez rządy wielkości monet, albo drukowania przez nie nadmiernych ilości pieniądza papierowego. Być może obecne pokolenie bardziej ma się na baczności przed tymi prymitywniejszymi sposobami psucia waluty przez rządy, gdy opłacają one swoje potrzeby emisją pieniądza papierowego. To samo jednak można robić dzisiaj subtelniejszymi metodami, trudniejszymi dla społeczeństwa do zauważenia.

Widzieliśmy, jak każda z głównych cech państwa opiekuńczego prowadzi do inflacji. Widzieliśmy, jak działa w tym kierunku presja płacowa związków zawodowych, połączona z polityką pełnego zatrudnienia oraz jak olbrzymie brzemię finansowe emerytur, jakie rządy biorą na swoje barki, zmusza je do ponawiania prób zmniejszenia go przez obniżanie wartości pieniądza. Powinniśmy także odnotować tutaj, choć to być może jest odrębna sprawa, że rządy niezmiennie uciekają się do inflacji, żeby zmniejszyć ciężar swoich stałych zobowiązań, gdy zabierana przez nie część dochodu narodowego przekracza około 25%. Wreszcie widzieliśmy, że w systemie progresywnego opodatkowania, gdzie inflacja zwiększa wpływy podatkowe bardziej niż dochody, pokusa inflacyjna staje się bardzo wysoka.

Jeśli jest jednak prawdą, że instytucje państwa opiekuńczego sprzyjają inflacji, to tym bardziej jest prawdą, że to skutki inflacji wzmocniły żądanie opieki. Dotyczy to nie tylko tych instrumentów, które już rozważaliśmy, lecz także wielu innych, które musimy jeszcze zbadać albo tylko wspomnieć, takich jak: limitowanie czynszów mieszkaniowych, dotacje do żywności i wszelkie rodzaje kontroli cen i wydatków. Zbyt dobrze też znany jest zasięg zjawiska używania w ostatnim czasie inflacji jako głównego argumentu na rzecz rozszerzania granic kontroli rządu. Nie jest jednak dostatecznie rozumiany zakres, w jakim bezprecedensowy trend inflacyjny oddziaływał w ciągu ostatnich czterdziestu lat na procesy rozwojowe na całym świecie. Najlepiej widać to we wpływie, jaki wywarł w tym czasie na zabiegi pokolenia żyjącego i pracującego, aby zabezpieczyć sobie starość.

Jeśli spojrzymy na rezultaty pewnego małego statystycznego badania, pomoże to nam zrozumieć, co inflacja zrobiła z oszczędnościami pokolenia, które teraz odchodzi na emeryturę. Celem tego badania było stwierdzenie, jaka byłaby w różnych krajach obecna wartość oszczędności ludzi, którzy przez czterdzieści pięć lat, od 1913 do 1958 roku, odkładaliby corocznie sumę pieniędzy o tej samej wartości realnej i inwestowali ją przy takiej samej stopie procentowej 4%. Odpowiada to w przybliżeniu zyskowi, jaki drobny ciułacz w krajach zachodnich mógłby uzyskać z dostępnej dla niego formy inwestowania, czy byłby nią rachunek oszczędnościowy, obligacje rządowe, czy ubezpieczenie na życie. Wyrazimy liczbą 100 sumę, którą ciułacz posiadałby na koniec tego okresu, gdyby wartość pieniądza pozostawała stała. Jaką część tej realnej wartości taka oszczędzająca osoba miałaby rzeczywiście w 1958 roku?

Jest na świecie chyba tylko jeden kraj, mianowicie Szwajcaria, gdzie ta wartość wyniosłaby 70%. Ciułacz w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie także jeszcze wypadłby nie najgorzej, zaoszczędziwszy około 58%. Dla większości krajów Wspólnoty Brytyjskiej ta liczba wynosiłaby około 50%, a w Niemczech, mimo utraty wszystkich oszczędności sprzed 1924 roku, jednak byłoby to nadal 37%. Drobny inwestor w tych krajach nadal może się uważać za szczęściarza w porównaniu ze swoim odpowiednikiem we Francji czy we Włoszech, który zachowałby jedynie 11-12% tej wartości, jaką jego oszczędności powinny mieć na początku 1958 roku.

Zwykło się dzisiaj kwitować znaczenie tego długiego światowego procesu inflacyjnego stwierdzeniem, że sprawy zawsze tak się miały, a historia to głównie dzieje inflacji. Chociaż może to być w ogólności prawdą, to z pewnością nie dotyczy okresu, w którym rozwijały się nasze współczesne systemy gospodarcze, a majątek i dochody rosły w bezprecedensowym tempie. Przez dwieście lat przed 1914 rokiem, gdy Wielka Brytania posługiwała się parytetem złota, poziom cen na tyle, na ile można go było zmierzyć w tak długim okresie czasu, wahał się wokół stałej wartości, powracając na ogół do punktu wyjściowego i rzadko zmieniając się więcej niż o jedną trzecią powyżej lub poniżej tego średniego poziomu (poza czasami wojen napoleońskich, gdy parytet złota został zarzucony). Podobnie w Stanach Zjednoczonych w latach 1749-1939 także nie występowała wyraźna tendencja wzrostowa cen. W porównaniu z tym tempo wzrostu cen w ostatniej ćwierci stulecia w tych i innych krajach zasadniczo się zmieniło.

Wróć do czytelni

KONSTYTUCJA WOLNOŚCI

Wspaniałe wprowadzenie we współczesne rozumienie swobody i wolności indywidualnej. W spokojny i stonowany sposób Hayek przedstawia własne spojrzenie na problematykę liberalizmu. Warto pamiętać, że właśnie to neoliberalne spojrzenie przyniosło mu Nagrodę Nobla w 1974.

PROMOCJE TYGODNIA (do 15 grudnia) RSS - promocje tygodnia

Biochemia

Najnowsze informacje z biochemii w ujęciu fizjologicznym w nowym podręczniku opracowanym przez zespół tych samych autorów, co popularna "Biochemia" Stryera.

Copyright © 1997-2024 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88