Fragment książki Konstytucja wolności

Friedrich August von Hayek

Rządy większości

Równość wobec prawa prowadzi także do postulatu takiego samego udziału wszystkich ludzi w tworzeniu prawa. W tym punkcie tradycyjny liberalizm i ruch demokratyczny się spotykają. Niemniej jednak ich główne intencje są odmienne. Liberalizm (w dziewiętnastowiecznym europejskim sensie tego słowa, którego będziemy się trzymać w tym rozdziale) interesuje się przede wszystkim ograniczeniem uprawnień przymusu wszelkiego rządu, czy to demokratycznego, czy innego, podczas gdy dogmatyczny demokrata zna tylko jedno ograniczenie dla rządu – aktualną opinię większości. Różnica między tymi dwoma ideałami staje się bardzo wyraźnie widoczna, gdy wskażemy ich przeciwieństwa: dla demokracji są nim rządy autorytarne dla liberalizmu – totalitaryzm. Żaden z tych systemów nie wyklucza automatycznie drugiego: demokracja może równie dobrze rządzić metodami totalitarnymi i nie jest niewyobrażalne, żeby rząd autorytarny mógł stosować zasady liberalne.

Podobnie jak większość terminów w naszej dziedzinie, słowo „demokracja” używane jest także w szerszym i bardziej wieloznacznym sensie. Lecz jeśli stosuje się je ściśle do opisu metody rządzenia – mianowicie, rządów większości – to odnosi się ono wyraźnie do problemu innego niż problem liberalizmu. Liberalizm jest doktryną mówiącą o tym, jakie powinno być prawo, zaś demokracja doktryną sposobu określania, co będzie prawem. Liberalizm uznaje za wskazane, żeby tylko to, co akceptuje większość, mogło faktycznie być prawem, lecz nie wierzy, że tylko dlatego musi to być dobre prawo. Jego celem w istocie jest przekonanie większości do przestrzegania pewnych zasad. Uznaje on rządy większości za pewną metodę podejmowania decyzji, lecz nie za autorytet w sprawie, jaka ta decyzja powinna być. W oczach doktrynerskiego demokraty fakt, że większość chce czegoś, jest wystarczającą podstawą do uznania tego czegoś za dobre; dla niego wola większości rozstrzyga nie tylko o tym, co jest prawem, lecz także o tym, co jest dobrym prawem.

Istnieje powszechna zgoda co do tej różnicy między ideałem liberalnym i demokratycznym. Są jednak również tacy, którzy używają słowa „wolność” w sensie wolności politycznej, co prowadzi ich do utożsamiania liberalizmu z demokracją. Dla nich ideał wolności nie mówi nic o tym, co powinno być celem demokratycznego działania: każdy stan, jaki stwarza demokracja, jest z definicji stanem wolności. Jest to, mówiąc najdelikatniej, bardzo mylące użycie tych słów.

Podczas gdy liberalizm jest jedną z tych doktryn zajmujących się zakresem i celem władzy, między którymi demokracja musi wybierać, to ona sama, jako metoda, nic na temat celów sprawowania władzy nie mówi. Chociaż przymiotnik „demokratyczne” często jest stosowany dzisiaj na określenie konkretnych celów polityki, które są akurat popularne, zwłaszcza postulatów egalitarnych, to nie ma żadnego koniecznego związku między demokracją i jakimikolwiek poglądami na to, jak powinna być wykorzystywana władza większości. Ażeby wiedzieć, czym w ogóle jest to, dla czego chcemy akceptacji innych, potrzebujemy innych kryteriów niż bieżące zdanie większości, które jest czynnikiem nieistotnym w procesie kształtowania się opinii. Z pewnością nie dostarcza ona odpowiedzi na pytanie, jak człowiek powinien głosować, ani co jest wskazane, o ile nie założymy, tak jak wielu dogmatycznych demokratów zdaje się zakładać, że położenie klasowe człowieka zawsze pozwala mu rozpoznawać jego prawdziwe interesy, oraz że dlatego głos większości zawsze wyraża najlepsze interesy tej większości.

Niezróżnicowane potoczne posługiwanie się słowem „demokratyczny” w znaczeniu generalnie pochwalnym nie jest wolne od niebezpieczeństw. Sugeruje, że ponieważ demokracja jest dobrą rzeczą, to rozszerzanie jej jest zawsze korzystne dla ludzkości. Może to się wydawać oczywiste, ale w żadnym razie tak nie jest.

Rozszerzenie demokracji jest prawie zawsze możliwe przynajmniej pod dwoma względami: liczby osób uprawnionych do głosowania oraz zakresu spraw rozstrzyganych przez demokratyczne procedury. W żadnym z tych przypadków nie można poważnie twierdzić, że każde możliwe rozszerzenie jest korzystne, ani że zasada demokracji wymaga nieskończonego jej rozszerzania. Jednak w dyskusji nad prawie każdą konkretną kwestią sprawa demokracji jest powszechnie tak przedstawiana, jakby bezsporna była potrzeba jej rozszerzania tak dalece, jak to możliwe.

Że tak nie jest, milcząco przyznają praktycznie wszyscy, przynajmniej w kwestii prawa wyborczego. Byłoby trudno na gruncie jakiejkolwiek teorii demokracji uznać za postęp każde możliwe rozszerzenie czynnego prawa wyborczego. Mówimy o powszechnym prawie wyborczym dla osób dorosłych, lecz jego zakres jest faktycznie w znacznej mierze określony względami praktycznymi. Generalnie przyjmuje się jako warunki rozsądne – granicę wieku dwudziestu jeden lat oraz wyłączenie przestępców, cudzoziemców z prawem pobytu, obywateli mieszkających za granicą i mieszkańców specjalnych regionów czy terytoriów. Bynajmniej też nie jest oczywiste, że reprezentacja proporcjonalna jest lepsza, bo wydaje się bardziej demokratyczna. Z trudem można twierdzić, że równość wobec prawa koniecznie wymaga, żeby wszyscy dorośli mieli prawo głosu; zasada ta nadal obowiązywałaby, gdyby tą samą bezosobową regułą objąć wszystkich. Gdyby prawa wyborcze przyznać tylko osobom powyżej czterdziestego roku życia lub tylko pracującym zarobkowo albo tylko głowom rodzin lub tylko osobom umiejącym czytać i pisać, to nie byłoby to większe naruszenie tej zasady niż powszechnie akceptowane ograniczenia. Okazuje się też możliwe, że rozsądni ludzie mogą twierdzić, iż ideałom demokracji lepiej by służyło, gdyby z głosowania byli wyłączeni, powiedzmy, wszyscy urzędnicy państwowi lub wszyscy korzystający z pomocy społecznej. Jeśli w świecie zachodnim najlepszym rozwiązaniem wydaje się powszechne prawo wyborcze dla osób dorosłych, nie dowodzi to, że wynika to z jakiejś fundamentalnej zasady.

Musimy także pamiętać, że prawo większości obowiązuje zwykle wewnątrz danego kraju, a to, co jawi się jako jeden kraj, nie zawsze jest naturalną czy oczywistą jednostką. Z pewnością nie uznamy prawa obywateli dużego kraju do podporządkowania sobie obywateli małego sąsiedniego kraju tylko dlatego, że ci pierwsi są liczniejsi. Nie ma też podstaw, żeby uznać, że większość ludzi, którzy połączyli się dla pewnych celów – czy to będzie naród, czy jakaś ponadnarodowa organizacja – ma prawo rozszerzać zakres swej władzy tak daleko, jak im się spodoba. Wadą obecnej teorii demokracji jest to, że uprawia się ją zwykle z wyobrażeniem idealnej, jednorodnej wspólnoty przed oczami, a następnie stosuje do bardzo niedoskonałych i często arbitralnie utworzonych jednostek, jakimi są istniejące państwa.

Uwagi te mają jedynie pokazać, że nawet najbardziej dogmatyczny demokrata z trudem może utrzymywać, że każde rozszerzenie demokracji jest dobre. Jakkolwiek silne są argumenty za demokracją, nie jest ona jednak najwyższą czy absolutną wartością i trzeba ją oceniać na podstawie tego, co pozwala osiągać. Jest ona prawdopodobnie najlepszą metodą realizowania pewnych celów, lecz nie celem samym w sobie. Chociaż wiele przemawia za demokratyczną metodą podejmowania decyzji w sytuacjach, w których oczywista jest potrzeba kolektywnego działania, to problem rozszerzania zbiorowej kontroli musi być rozstrzygany na gruncie innym niż zasada demokracji jako taka.

Tradycje demokratyczna i liberalna zgadzają się więc, że ilekroć konieczne jest wkroczenie państwa, a zwłaszcza gdy trzeba ustanawiać zasady przymusu, decyzję powinna podejmować większość. Różnią się one jednak w kwestii zakresu działania państwa podlegającego demokratycznym decyzjom. Gdy dogmatyczny demokrata uważa za wskazane, żeby jak najwięcej spraw było rozstrzyganych głosami większości, to liberał sądzi, że są wyraźne granice zakresu problemów, które powinny być w ten sposób rozstrzygane. Dogmatyk demokracji uważa w szczególności, że każda aktualna większość powinna mieć prawo decydowania, jakie ma uprawnienia i jak z nich korzystać, podczas gdy liberał uznaje za ważne, żeby uprawnienia wszelkiej czasowej większości ograniczały stałe zasady. Według niego większościowych decyzji nie uprawomocnia sam akt woli chwilowej większości, lecz szersze porozumienie co do ogólnych zasad.

Zasadniczą ideą doktrynerskiego demokraty jest suwerenność ludu. Rozumie on przez to nieograniczone i nieograniczalne rządy większości. Ideał demokracji, pierwotnie mającej zabezpieczać przed wszelką arbitralną władzą, staje się w ten sposób uzasadnieniem nowej arbitralnej władzy. A przecież autorytet demokratycznej decyzji opiera się na fakcie, że jest ona podejmowana przez większość pewnej społeczności, którą spajają przekonania wspólne większości jej członków, jest więc niezbędne, aby większość podporządkowała się tym wspólnym zasadom, nawet gdyby w jej bezpośrednim interesie leżało naruszenie ich. Nieważne, czy ten pogląd wypowiadano w kategoriach „prawa natury” lub „umowy społecznej” – koncepcji, które dziś już do nikogo nie przemawiają. Istota rzeczy pozostaje ta sama: to uznanie takich ogólnych zasad tworzy ze zbiorowiska ludzi wspólnotę. I taka powszechna zgoda jest konieczną podstawą wolnego społeczeństwa. Grupa ludzi staje się normalnie społecznością nie przez nadanie sobie praw, lecz przez podporządkowanie się tym samym regułom postępowania. Oznacza to, że władzę większości ograniczają te wspólnie podzielane zasady, i że nie istnieje prawowita władza w oderwaniu od nich. Rzecz jasna ludzie muszą porozumiewać się co do tego, jak realizować konieczne zadania, i jest uzasadnione, żeby decydowała o tym większość, ale nie jest już oczywiste, czy ta sama większość ma mieć prawo do określania swoich kompetencji. Są powody, żeby były rzeczy, jakich nikt nie ma prawa robić. Brak dostatecznej zgody co do potrzeby pewnych zastosowań władzy przymusu powinien oznaczać, że nikt nie może z niej prawomocnie korzystać. Uznanie praw mniejszości zakłada, że władza większości ma źródła i granice w zasadach, które akceptują także mniejszości.

Zasada uzgadniania wszystkiego przez rząd z większością niekoniecznie więc oznacza, że ta większość ma moralne prawo robić, co jej się podoba. Na pewno nie ma moralnego usprawiedliwienia dla większości, która przyznaje swoim członkom przywileje, ustanawiając dyskryminujące reguły. Demokracja to niekoniecznie nieograniczona władza. Również w przypadku państwa demokratycznego jest również niemniejsza potrzeba wbudowania w jego mechanizm gwarancji wolności jednostki. W istocie dopiero w późnej fazie współczesnej demokracji wielcy demagodzy jęli dowodzić, że skoro władza jest teraz w rękach ludu, nie ma już potrzeby jej ograniczania. Gdy pojawia się twierdzenie, że „w demokracji prawem jest to, co postanowi większość”, demokracja wyradza się w demagogię.

Jeśli demokracja jest raczej środkiem niż celem, jej granice muszą być określane ze względu na ów cel, któremu ma służyć. Są trzy główne argumenty, które mogą uzasadniać demokrację, a każdy można uznać za wystarczający. Pierwszy mówi, że gdy tylko trzeba wybrać między kilkoma sprzecznymi opiniami i w razie konieczności narzucić ten wybór siłą, to mniej kosztowne jest ustalenie, która ma mocniejsze poparcie, przez przeliczenie głosów niż przez walkę. Demokracja jest jedyną metodą pokojowych zmian odkrytą jak dotąd przez człowieka.

Drugi argument, który historycznie był najważniejszy i nadal pozostaje ważny, choć nie możemy już być pewni, czy zawsze obowiązuje, głosi, że demokracja jest istotnym zabezpieczeniem wolności jednostki. Kiedyś siedemnastowieczny autor powiedział: „dobrodziejstwem demokracji jest wolność oraz odwaga i przedsiębiorczość, jakie wolność rodzi”. Ten pogląd przyjmuje oczywiście, że demokracja nie jest jeszcze wolnością; konstatuje jedynie, że bardziej niż inne formy rządu może ona tworzyć warunki wolności. Ten pogląd może być uzasadniony, gdy chodzi o zapobieganie przymusowi stosowanemu przez jednostki wobec innych jednostek; nie jest korzystne dla większości, żeby pewne jednostki miały władzę arbitralnego stosowania przymusu wobec innych. Lecz ochrona jednostki przed zbiorowymi działaniami większości jest inną sprawą. Nawet jednak w tym przypadku można twierdzić, że skoro prawo stosowania przymusu musi zawsze faktycznie być stosowane przez nieliczną grupę, jego nadużycia będą mniej prawdopodobne, jeśli uprawnienia przyznane tej grupie mogą być zawsze uchylone przez tych, którzy skądinąd muszą się im podporządkować. Choć jednak perspektywy wolności jednostki przedstawiają się lepiej w demokracji niż w innych formach rządu, to nie znaczy, że są pewne. Zależą one od tego, czy większość uznaje wolność za swój świadomy cel, czy też nie. Miałaby ona niewielkie szanse utrzymania się, gdybyśmy w jej chronieniu polegali jedynie na samym istnieniu demokracji.

Trzeci argument dotyczy wpływu, jaki demokratyczne instytucje mają na ogólny poziom zrozumienia spraw publicznych. Ten argument wydaje mi się najsilniejszy. Być może jest faktem, jak się często twierdzi11, że w pewnych sytuacjach rządy jakiejś wykształconej elity będą sprawniejsze i może nawet sprawiedliwsze niż sprawowane przez rządy wybrane głosami większości. Rzecz jednak w tym, że przy porównywaniu demokratycznej formy rządu z innymi formami nie możemy przyjąć zrozumienia spraw przez ludzi w dowolnym czasie jako pewnej stałej. Sednem argumentacji Tocqueville’a w dziele O demokracji w Ameryce jest konstatacja, że demokracja jest jedyną skuteczną metodą edukowania większości. Jest to dziś równie prawdziwe, jak w jego czasach. Demokracja jest nade wszystko procesem kształtowania opinii. Jej główna zaleta nie polega na metodzie wyboru rządzących, lecz na tym, że ponieważ wielka część ludności bierze aktywny udział w formowaniu opinii, odpowiednio też szeroki staje się krąg osób, spośród których można wybierać. Możemy przyznać, że demokracja nie oddaje władzy w ręce najmądrzejszych i najlepiej poinformowanych, i że w jakimś danym momencie decyzja rządu elitarnego może być nawet korzystniejsza dla wszystkich, lecz nie przeszkadza to nam w uznaniu wyższości demokracji. Jej wartość sprawdza się bardziej w jej aspektach dynamicznych niż w statycznych. Podobnie jak w przypadku wolności, dobrodziejstwa demokracji ujawniają się tylko w długiej perspektywie, podczas gdy jej bezpośrednie osiągnięcia mogą równie dobrze być pośledniejsze niż przy innych formach rządzenia.

Wróć do czytelni

KONSTYTUCJA WOLNOŚCI

Wspaniałe wprowadzenie we współczesne rozumienie swobody i wolności indywidualnej. W spokojny i stonowany sposób Hayek przedstawia własne spojrzenie na problematykę liberalizmu. Warto pamiętać, że właśnie to neoliberalne spojrzenie przyniosło mu Nagrodę Nobla w 1974.

PROMOCJE TYGODNIA (do 15 grudnia) RSS - promocje tygodnia

Biochemia

Najnowsze informacje z biochemii w ujęciu fizjologicznym w nowym podręczniku opracowanym przez zespół tych samych autorów, co popularna "Biochemia" Stryera.

Copyright © 1997-2024 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88