Fragment książki Szalone lata dziewięćdziesiąte

Joseph E. Stiglitz

Zaszłości

Aby zrozumieć, jaką rolę odegrała redukcja deficytu w uzdrowieniu gospodarki w latach dziewięćdziesiątych, należy wrócić do końca lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych, kiedy Zarząd Rezerwy Federalnej, kierowany wówczas przez Paula Volckera, obawiał się o inflację i w związku z tym podniósł stopy procentowe do niespotykanego poziomu. Chciał schłodzić coś, co postrzegał jako przegrzanie gospodarki – pod koniec 1981 roku i na początku 1982 roku oprocentowanie długoterminowych obligacji spółek przekraczało 15%. Rezerwa szczyciła się swoim sukcesem w obniżeniu inflacji z 13,5% w 1980 roku do zaledwie 3,2% w 1983 roku. Niektóre koszty tych osiągnięć ujawniły się natychmiast – bezrobocie podskoczyło do 9,7%, to jest do poziomu nie notowanego w Stanach Zjednoczonych od Wielkiego Kryzysu. Ale upłynęło więcej niż dziesięć lat, zanim odczuto wszystkie koszty tego wysiłku zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą.

W kraju niebotyczne stopy procentowe oprócz tego, że zabiły inflację, zniszczyły banki, przede wszystkim stowarzyszenia czy kasy oszczędnościowo-pożyczkowe, które specjalizowały się w pożyczkach hipotecznych. Chociaż odsetki, które otrzymywały one od już udzielonych kredytów hipotecznych, były stałe, to odsetki, które musiały płacić deponentom, poszły gwałtownie w górę i w efekcie kasy te bankrutowały. Powinno to być jasne mniej więcej w roku 1985: w istocie problem mógł być wówczas rozpoznany i rozwiązany, gdyby rząd federalny nie uciekł się do drobnych machlojek księgowych w celu podretuszowania rzeczywistości. Administracja Ronalda Reagana postanowiła ratować banki, pomagając im w „odkrywaniu” wartych miliardy dolarów aktywów, których istnienia nikt dotąd nie podejrzewał. Przeprowadzono to w drodze zezwolenia bankom na zaklasyfikowanie ogromnych wartości w bieżącym bilansie do ich „renomy” – ich antycypowanych zysków w przyszłości. Ale oczywiście zmiany na papierze nie zmieniają rzeczywistości: banki były nadal zobowiązane do wypłacania deponentom więcej, niż uzyskiwały z udzielonych pożyczek. Potrzebny był jeszcze jeden składnik – taki, który też wymagał nieprawidłowej księgowości. Prezydent Reagan forsował deregulację, a dzięki pozwoleniu bankom na inwestowanie w nowe, ryzykowne przedsięwzięcia – nawet na kupowanie obligacji „śmieciowych” – była nadzieja, że wyższe dodatkowe zyski pozwolą im na wydostanie się z dziury, w której zostawiła je Rezerwa Federalna, i zostanie zażegnane niebezpieczeństwo niewypłacalności bez widocznych kosztów dla kogokolwiek! Oczywiście przy właściwych procedurach księgowych banki musiałyby odłożyć rezerwy współmierne do nowo podejmowanego ryzyka, odzwierciedlające większe prawdopodobieństwo niespłacenia pożyczek. Chodziło im jednak nie o dobrą ekonomię, dobrą księgowość czy dobrą praktykę udzielania kredytów, lecz o przełożenie dnia rozliczeń na czas, gdy będzie się o nie martwił już ktoś inny. „Stawiając na zmartwychwstanie” – udzielając wysoce ryzykownych, wysoko oprocentowanych pożyczek – miały szansę przetrwać.

Przyparte do muru, kasy oszczędnościowo-pożyczkowe zaczęły rzucać pożyczki na rynek nieruchomości. Reaganowska „reforma” podatkowa z 1981 roku skomplikowała sprawy, obdarzając inwestujących w nieruchomości szybkimi odpisami amortyzacyjnymi i innymi dużymi ulgami. Inwestorzy ci sprytnie ocenili, że nowe reguły są zbyt dobre, żeby mogły się długo utrzymać, i postanowili wyciągnąć z nich maksymalne korzyści tu i teraz. Tarcze podatkowe związane z inwestycjami w nieruchomości rosły jak grzyby po deszczu, a puste biurowce górowały nad kolejnymi miastami. W połowie lat osiemdziesiątych pustostany lokali użytkowych w niektórych aglomeracjach przekraczały 30%. Następnie, wobec narastającej krytyki tej szczodrości podatkowej, administracja prezydenta Reagana zmieniła kurs, wprowadzając w 1986 roku reformę podatkową, która nie tylko odebrała ogromne przywileje, ale również nałożyła ścisłe ograniczenia na tarcze podatkowe.

Dokładnie tak samo, jak prawo podatkowe z 1981 roku podtrzymało boom, prawo podatkowe z 1986 roku przyspieszyło nieuchronne załamanie. Bez ulg podatkowych bańka na rynku nieruchomości pękła. Ceny spadły, pożyczki hipoteczne przestały być spłacane, a drapacze chmur niszczały.W1988 roku kasy oszczędnościowo-pożyczkowe mało że były chore – wymagały intensywnej 73 kuracji. I ją otrzymały – w formie ogromnego dofinansowania przez państwo. Ale prezydent Reagan osiągnął to, co prawdopodobnie zamierzał. Upłynęło prawie dziesięć lat, zanim błędy popełnione na początku lat osiemdziesiątych – wygórowane stopy procentowe, bezmyślna deregulacja i cudaczne sposoby księgowania – w pełni się ujawniły i trzeba się było nimi zająć. Była to część spadku przekazanego przez Ronalda Reagana swojemu byłemu zastępcy, George’owi Bushowi, który musiał dofinansować banki wysokim kosztem – ponad 100 miliardów dolarów – dla budżetu federalnego i gospodarki narodowej, jako że stopniowo torowało to drogę recesji, która nadeszła dwa lata później.

Wróć do czytelni

SZALONE LATA DZIEWIĘĆDZIESIĄTE

Książka w pasjonujący sposób analizuje gospodarkę amerykańską oraz politykę gospodarczą i międzynarodową prowadzoną przez rząd Stanów Zjednoczonych w latach dziewięćdziesiątych – okresie uznanym za jeden z najdłuższych cyklów koniunkturalnych. Na podstawie gospodarki amerykańskiej omawia najważniejsze problemy występujące w gospodarce światowej.
Copyright © 1997-2025 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88