Słownik 100 tysięcy potrzebnych słów
Nowy słownik Jerzego Bralczyka
Teresa Kruszona, Gazeta Wyborcza 28-11-2005
Do słownika raczej się zagląda, niż go czyta. Tym razem można się zaczytać, bo słownik profesora Jerzego Bralczyka jest inny niż inne. Napisany po ludzku, bez szyfru gramatycznego, bez skomplikowanych odsyłaczy. Jest – jak pisze wydawca – słownikiem pierwszego kontaktu.
Przede wszystkim jednak jest współczesny naprawdę, to znaczy są w nim także te słowa, które funkcjonują w polszczyźnie od niedawna. Polskie i zapożyczone. Modne i niemodne. Są: eurodeputowany, hobbit, debeściak i ściema, i badziewie.
Aby udało się zmieścić w jednym tomie (jest opasły, ale lekki) aż 100 tysięcy haseł, zrezygnowano z encyklopedycznych definicji i przykładów. Uwzględniono natomiast zmianę czy też rozszerzenie znaczenia niektórych wyrazów, np. agresywny to nie tylko ktoś napastliwy, ale także pełen ekspresji, dynamiki; pakiet to nie tylko paczka, ale też pakiet akcji, pakiet dysków; a pasjonat - nie tylko furiat, ale również ktoś mający wielkie zamiłowanie do czegoś. A przy wyrazach obcych podano prawidłową wymowę.
Tym, co najbardziej lubię czytać w słowniku prof. Bralczyka, są jego autorskie definicje wybranych haseł wyodrębnione w ramkach na dole stron. Każda jest króciutką opowiastką o słowie. Na przykład: Protagonista to wcale nie przeciwstawienie antagonisty, choć pro- i anty- mają znaczenia przeciwstawne. Antagonista to przeciwnik, a protagonista to przywódca, człowiek przodujący w czymś. To także najwybitniejszy aktor w zespole. Protagonista ma zazwyczaj, co zrozumiałe, wielu antagonistów.
Tak napisanych definicji jest około stu. Zdecydowanie za mało.
A ilu słów tak naprawdę potrzebujemy? Ilu używamy? Tego nie wie nikt. Nawet profesor Bralczyk.