Fragment książki Szalone lata dziewięćdziesiąte

Joseph E. Stiglitz

Dzieło cudotwórców czy szczęśliwe błędy?

Od początku istnienia kapitalizmu występowały okresy ożywienia i spadku koniunktury. W ubiegłym stuleciu zdarzył się jeden z najpoważniejszych boomów wszech czasów – szalone lata dwudzieste – po którym nastąpiła najgorsza zapaść wszech czasów, Wielki Kryzys, podczas którego co czwarty robotnik amerykański stracił pracę i podobnie było w innych krajach uprzemysłowionych. Po drugiej wojnie światowej fluktuacje były bardziej umiarkowane, boomy trwały dłużej, a zapaści krócej i były płytsze. Jednak, jak zauważyliśmy w poprzednim rozdziale, gdy stulecie zbliżało się ku końcowi, przeżyliśmy największy boom w ostatnim trzydziestoleciu, mianowicie szalone lata dziewięćdziesiąte, w ciągu których stopa wzrostu podskoczyła do 4,4%, po czym nadeszła jedna z najdłużej ciągnących się recesji.

Wiele z tego, co się zdarza w gospodarce, wcale nie zależy od państwa. Kiedy się jednak podejmuje pracę w administracji nowo wybranego prezydenta, można być pewnym, że tak jak jego, tak i nasza własna reputacja oraz długość okresu pozostawania na stanowisku będą prawdopodobnie zależały od stanu gospodarki. Jeżeli jest się ekonomistą, to się wie, jak kapryśna, a czasami nawet okrutna może być ta forma oceny. George Bush nie został ponownie wybrany na prezydenta w 1992 roku mimo rekordowych notowań przedwyborczych, jakie uzyskał w następstwie zwycięstwa w wojnie w Zatoce Perskiej, przy czym większość ekspertów przypisywała tę porażkę fatalnemu stanowi gospodarki. Sam Bush obwiniał Alana Greenspana, przewodniczącego Zarządu Rezerwy Federalnej, i jego doradców. Greenspan nie spieszył się z obniżaniem stóp procentowych, najwyraźniej wierząc, że gospodarka szybko wyzdrowieje po recesji lat 1990-1991 i że niższe stopy procentowe ponownie rozbudzą inflację. Jak Bush wspominał parę lat później: „Ja go przywróciłem na stanowisko, a on mi sprawił zawód”.

Michael Boskin, mój kolega ze Stanfordu, stał na czele Zespołu Doradców Ekonomicznych George’a Busha i najbardziej odczuł jego gniew. Kiedy kampania wyborcza zaczęła kuleć, prezydent zapowiedział znalezienie nowej grupy doradców do spraw gospodarczych. Ironia losu polegała na tym, że Boskin należał do tych doradców, którzy namawiali do podjęcia bardziej zdecydowanych działań i podzielali rozgoryczenie swego szefa z powodu Greenspana.

George Bush nie był pierwszym prezydentem, który ucierpiał wskutek złego stanu gospodarki. Gerald Ford (u którego przewodniczącym Zespołu Doradców Ekonomicznych był Alan Greenspan) i Jimmy Carter także odnieśli porażkę przynajmniej częściowo spowodowaną recesją w gospodarce akurat w decydującym okresie wyborów.

Politolodzy i ekonomiści wykazali, że powiązanie między polityką a gospodarką to nie jest żadna bajka. Istnieje tu wyraźna zależność statystyczna, a stan gospodarki jest równie dobrym wskaźnikiem wyników wyborów jak większość sondaży przedwyborczych. Podczas kampanii wyborczej w 1996 roku Zespół Doradców Ekonomicznych przedstawiał prezydentowi Clintonowi prognozy wyników wyborów, które pod każdym względem okazały się tak dokładne jak sondaże, na których się opierał. (Żartobliwie sugerowaliśmy, że gdyby Bill Clinton polegał na nas, a nie na ankieterach, to oszczędziłby sobie zakłopotania związanego z ustawicznymi imprezami służącymi zbieraniu funduszy – od herbatek w Białym Domu po oferowanie odpłatnych noclegów w sypialni Lincolna. Ale jak dowiodły wybory w 2000 roku, te modele statystyczne, które zapowiadały, że Al Gore powinien odnieść walne zwycięstwo, są dalekie od niezawodności).

W tym wszystkim jest pewna niesprawiedliwość: wiele ważnych wydarzeń oddziałujących na gospodarkę nie jest dziełem prezydenta, a jeden z najważniejszych instrumentów kontroli nad gospodarką – polityka pieniężna, która obejmuje ustalanie stóp procentowych i kontrolowanie podaży pieniądza – został scedowany na niezależną Rezerwę Federalną. Gospodarkę Geralda Forda zrujnowało embargo na ropę naftową z 1973 roku, które raptownie zwiększyło bezrobocie, jakkolwiek w okresie wyborów gospodarka powróciła już do zdrowia. Recesja 1979 roku, która się przyczyniła do odejścia z urzędu Jimmy’ego Cartera, była wynikiem nałożenia się na siebie szoku cenowego na rynku ropy i ustalenia przez Rezerwę Federalną wysokich stóp procentowych.

Gospodarka wysuwa się na pierwszy plan

Ekonomia nigdy nie była ulubionym przedmiotem starszego George’a Busha. Tak jak wielu prezydentów przed nim, przedkładał politykę zagraniczną, w której uprawnienia urzędu prezydenckiego są bardziej klarowne. W przeciwieństwie do tego Bill Clinton od samego początku dał jasno do zrozumienia, że na pierwszym miejscu stawia politykę wewnętrzną. Nieoficjalnym sloganem swojej kampanii wyborczej: „Chodzi o gospodarkę, głupcze!” zaproponował Amerykanom posługiwanie się gospodarką jako kartą ocen prezydenta (co tak czy inaczej by robili). Dzięki hasłu: „Praca, praca i jeszcze raz praca dla wszystkich!” jasno określił, że będzie się skupiał na zatrudnieniu, a nie na inflacji. Zaproponował konkretną miarę sukcesu – 8 milionów miejsc pracy w ciągu czterech lat. Jego plan redukcji deficytu (któremu Partia Republikańska sprzeciwiała się niemal jak 68 jeden mąż) cechowała śmiałość. Było więc rzeczą naturalną, że gdy gospodarka zaczęła się piąć w górę, Amerykanie byli bardziej wspaniałomyślni niż zazwyczaj i udzielili prezydentowi, oraz jego zespołowi, kredytu zaufania. W istocie wbrew ostrym słowom, które krytycy powiedzą o dwóch kadencjach Billa Clintona, gospodarka pozostała niezdobytą redutą aprobaty dla niego. Wyglądało na to, że giełda oddaje mu salut pożegnalny, zwyżkując w ostatnim roku jego prezydentury.

W miarę wzrostu gospodarki rosło też zainteresowanie nią w społeczeństwie. Biznes, technika i technologia, finanse zaczęły się spotykać z taką uwagą prasy, jaka była przedtem zarezerwowana dla sportu i show-biznesu. Status znakomitości przyznawano nie tylko dyrektorom spółek, lecz także osobom piastującym urzędy publiczne (ministrowi skarbu i przewodniczącemu Zarządu Rezerwy Federalnej, by wymienić tylko dwóch), które to osoby w przeszłości znacznie częściej pozostawały w cieniu. Media oczywiście lubią wybitne osobistości, toteż na ogół wolą, żeby analizy polityki były krótkie i przyjemne. W gazetach i czasopismach, w artykułach wstępnych i na stronach z komentarzami, w całodobowych wiadomościach CNN i MSNBC dziennikarze ekonomiczni rozpływali się nad błyskotliwością i mistrzostwem ekipy Billa Clintona. Hagiografia osiągnęła nowe wyżyny w bestsellerze Boba Woodwarda Maestro: Rezerwa Federalna Greenspana i amerykański boom [Maestro: Greenspan’s Fed and the American Boom], opublikowanym zaledwie kilka miesięcy przed tym, nim gospodarka zrobiła zwrot w dół. Jego ton oddają słowa z przedmowy: „odziedziczone warunki ekonomiczne (w tym zakładana nadwyżka w wysokości co najmniej kilku bilionów dolarów) to dla każdego – od następnego prezydenta do zwykłego obywatela – pod wieloma względami dywidenda Greenspana”. Podejmowanie decyzji z zakresu polityki gospodarczej zaczęło być przedstawiane nieomal tak, jak gdyby to było wydarzenie sportowe, którego wynik zależy od zwinności ruchów i sprawności sportowej paru supergwiazd, pracujących, jak mówiono, bezinteresownie i harmonijnie dla dobra narodowej prosperity.

Prawda była oczywiście znacznie bardziej skomplikowana. Wprawdzie wszyscy zaangażowani w tych latach w projektowanie polityki gospodarczej skwapliwie przypisywali sobie zasługi, gdzie tylko mogli, jednak musieliśmy kręcić głowami nad niektórymi opowieściami o naszej zdolności przewidywania i pełnej elegancji grze zespołowej. Zapewne od czasu do czasu przybliżaliśmy się do obrazu przedstawianego w recenzjach, ale w wielu przypadkach wykłócaliśmy się bez końca o elementy czegoś, co zostało potem nazwane (tak jak gdyby to była jednolita całość) „programem gospodarczym” administracji Clintona. Daleki od jednolitości, był to w rzeczywistości niespójny zlepek decyzji, czasem odważnych, a czasem tchórzliwych, czasem podjętych na zasadzie konsensusu, a czasem przeforsowanych przez mniejszość, która chwilowo zyskała zaufanie prezydenta. Niektóre wynikały z jak najlepszych intencji (gdyż myśleliśmy, że kraj odniesie korzyści), a przynajmniej kilka – z jak najgorszych (ponieważ jakiś partykularny interes przeważył w nich nad interesem publicznym). Z całą pewnością nie byliśmy bogami. Mieliśmy swój udział w popełnionych błędach. To, co było potem postrzegane jako największy sukces naszej polityki – ograniczenie deficytu – udało się tak dobrze z przyczyn całkiem odmiennych od wysuwanych przez wielu spośród jego orędowników. Koniec końców spis dokonań każdej administracji jest w dużej mierze konsekwencją rozdania kart przez Historię i przez wydarzenia, takie jak atak terrorystyczny z 11 września 2001 roku, na które nie ma ona wpływu. Odnosi się to również do nas. Jednakże dokonuje się wyborów i podejmuje decyzje, które prędzej czy później odbiją się na spuściźnie pozostawionej po danej administracji.

Wróć do czytelni

SZALONE LATA DZIEWIĘĆDZIESIĄTE

Książka w pasjonujący sposób analizuje gospodarkę amerykańską oraz politykę gospodarczą i międzynarodową prowadzoną przez rząd Stanów Zjednoczonych w latach dziewięćdziesiątych – okresie uznanym za jeden z najdłuższych cyklów koniunkturalnych. Na podstawie gospodarki amerykańskiej omawia najważniejsze problemy występujące w gospodarce światowej.

PROMOCJE TYGODNIA (do 15 grudnia) RSS - promocje tygodnia

Biochemia

Najnowsze informacje z biochemii w ujęciu fizjologicznym w nowym podręczniku opracowanym przez zespół tych samych autorów, co popularna "Biochemia" Stryera.

Copyright © 1997-2024 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88