Fragment książki Globalizacja

Joseph E. Stiglitz

Złamane obietnice

Kiedy 13 lutego 1997 roku, w pierwszym dniu pracy na stanowisku głównego ekonomisty i wiceprezesa Banku Światowego, wszedłem do gigantycznego, nowoczesnego, wspaniałego głównego gmachu tej instytucji na 19. Ulicy w Waszyngtonie, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, było jej motto: Naszym marzeniem jest świat bez ubóstwa. W centrum wysokiego na trzynaście pięter atrium stoi tu statua młodego chłopca prowadzącego starego niewidomego mężczyznę – pomnik upamiętniający zwalczenie ślepoty rzecznej (onchocerciasis). Przedtem, zanim Bank Światowy, Światowa Organizacja Zdrowia i inni połączyli wysiłki w celu jej pokonania, tysiące ludzi rocznie zapadały w Afryce na tę chorobę – chorobę, której można zapobiegać. Po drugiej stronie ulicy stoi inny, olśniewający monument – wystawiony publicznemu bogactwu, mianowicie główna siedziba Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Marmurowe atrium wewnątrz, ozdobione bujną roślinnością, służy przypominaniu odwiedzającym budynek ministrom finansów z różnych krajów świata, że MFW stanowi centrum bogactwa i władzy.

Wyraźny kontrast między siedzibami tych dwóch instytucji, często mylonych przez ludzi, podkreśla różnice w ich kulturze, stylu działania i misji: jedna jest powołana do zwalczania ubóstwa, a druga do zapewniania stabilności w skali światowej. Chociaż obie mają zespoły ekonomistów latających do krajów rozwijających się na trzytygodniowe misje, to Bank Światowy postarał się, by pokaźna część jego personelu stale mieszkała w kraju, któremu stara się pomóc. Natomiast MFW ma na ogół tylko jednego „rezydującego stale przedstawiciela” o ograniczonych uprawnieniach. Programy MFW są zazwyczaj dyktowane z Waszyngtonu, a ostateczny kształt nadaje się im w toku krótkich misji wyjazdowych, podczas których ich członkowie ślęczą nad liczbami w ministerstwach finansów i w bankach centralnych, miło spędzając resztę czasu w pięciogwiazdkowych hotelach w stolicach. Różnica ta ma nie tylko symboliczne znaczenie: nie można się czegoś nauczyć o danym kraju i go polubić, jeśli się nie pojedzie na wieś. Nie wolno patrzyć na bezrobocie wyłącznie jako na pewną statystykę, jakąś ekonomiczną „liczbę ofiar śmiertelnych”, przypadkowo poległych w walce z inflacją lub po to, by zapewnić zachodnim bankom spłatę długów. Bezrobotni to ludzie, mający rodziny, na których życie oddziałuje – czasem je rujnując – polityka gospodarcza zarekomendowana i, w przypadku MFW, skutecznie narzucona przez osoby z zewnątrz. Współczesna wojna, w której się wykorzystuje najnowocześniejszą technikę, ma wyeliminować fizyczny kontakt: zrzucanie bomb z wysokości 50 tysięcy stóp gwarantuje, że nie „czuje się” tego, co się robi. Podobnie jest ze współczesnym zarządzaniem gospodarką: z luksusowego hotelu można bezdusznie narzucać politykę, o której pomyślałoby się dwa razy, gdyby się znało ludzi, których życie się niszczy.

Statystyki potwierdzają to, co widzą wyjeżdżający poza stolicę w wioskach Afryki, Nepalu, na Mindanao czy w Etiopii: dystans między biednymi i bogatymi się powiększył, a liczba żyjących w absolutnej nędzy – utrzymujących się za mniej niż dolara dziennie – wręcz wzrosła. Nawet tam, gdzie zwalczono ślepotę rzeczną, bieda istnieje nadal – mimo wszystkich tych dobrych intencji i obietnic złożonych przez rozwinięte narody narodom dopiero się rozwijającym, z których większość znajdowała się niegdyś w kolonialnym posiadaniu tych pierwszych.

Sposób myślenia nie zmienia się z dnia na dzień. Jest to prawdą zarówno w krajach rozwiniętych, jak i w krajach rozwijających się. Przyznanie koloniom wolności (z reguły po niewielkim przygotowaniu ich do niezależności) często nie zmienia nastawienia ich dawnych władców, którzy w dalszym ciągu mają poczucie, że wiedzą najlepiej. Mentalność kolonialna – „brzemię białego człowieka” oraz założenie, że wie on, co jest najlepsze dla krajów rozwijających się – przetrwała. Ameryka, która zdominowała światową scenę gospodarczą, ma znacznie mniejsze kolonialne dziedzictwo, jednak jej referencje także zostały nadszarpnięte, nie tyle przez ekspansjonizm wynikający z „objawionego przeznaczenia”, ile przez zimną wojnę, w toku której sprzeniewierzono się zasadom demokracji lub je zignorowano, tocząc wszechogarniającą walkę z komunizmem.

Wieczorem w dniu poprzedzającym rozpoczęcie pracy w Banku Światowym odbyłem swoją ostatnią konferencję prasową jako przewodniczący prezydenckiego Zespołu Doradców Ekonomicznych. Wobec tego, że gospodarka krajowa była pod dobrą kontrolą, uznałem, iż największym wyzwaniem dla ekonomisty stał się teraz narastający problem ubóstwa na świecie. Co możemy zrobić dla 1,2 miliarda ludzi żyjących za mniej niż dolara dziennie czy dla 2,8 miliarda ludzi utrzymujących się za mniej niż dwa dolary dziennie, czyli dla 45 procent światowej populacji? Co ja mogę uczynić dla urzeczywistnienia marzenia o świecie bez ubóstwa? Jak mam się zabrać do spełnienia bardziej umiarkowanego marzenia o świecie, na którym byłoby mniej ubóstwa? Uważałem, że stoją przede mną trzy zadania: przemyślenie, jakie strategie mogą być najbardziej efektywne w pobudzaniu wzrostu i ograniczaniu ubóstwa; współdziałanie z rządami krajów rozwijających się we wprowadzaniu tych strategii w życie; uczynienie w krajach rozwiniętych wszystkiego, co tylko możliwe, by wesprzeć interesy świata rozwijającego się i wyjść naprzeciw jego kłopotom, czy byłoby to naciskanie na otwarcie ich rynków, czy też zapewnianie bardziej skutecznej pomocy. Wiedziałem, że są to trudne zadania, ale nigdy mi się nie śniło, że jedna z głównych przeszkód stojących przed krajami rozwijającymi się była sztuczna, kompletnie niepotrzebna i leżała dokładnie po drugiej stronie ulicy – w mojej „siostrzanej” instytucji, MFW. Nie oczekiwałem, iż wszyscy pracujący w międzynarodowych instytucjach finansowych i wspierających je rządach będą oddani sprawie wyeliminowania ubóstwa; myślałem jednak, że toczyć się będzie otwarta debata o strategiach, które, jak można było sądzić, zawiodły na wielu obszarach, zwłaszcza w odniesieniu do biednych. Przyszło mi się co do tego rozczarować.

Wróć do czytelni

GLOBALIZACJA

W przystępnej, publicystyczne formie, książka omawia błędy popełnione przez rządy i instytucje międzynarodowe, niespełnione obietnice, zaistniałe sytuacje kryzysowe oraz działania Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Krytykując obecne mechanizmy, przedstawia także propozycje reform zmierzających do tego, by proces globalizacji nie odbywał się jedynie w interesie najbogatszych, lecz by nowy światowy ład ekonomiczny przyczyniał się do rozwoju krajów najbiedniejszych.

PROMOCJE TYGODNIA (do 15 grudnia) RSS - promocje tygodnia

Biochemia

Najnowsze informacje z biochemii w ujęciu fizjologicznym w nowym podręczniku opracowanym przez zespół tych samych autorów, co popularna "Biochemia" Stryera.

Copyright © 1997-2024 Wydawnictwo Naukowe PWN SA
infolinia: 0 801 33 33 88